Trekking w Peru, okolice Cuzco i Choquequirao
Okolice Cuzco oraz otaczające je Andy to przepiękne miejsce. I nie jest to tylko nasza opinia – trekking Salkantay uważany jest przez National Geographic Adventure Travel Magazine za jedno z najpiękniejszych miejsc do trekkingu na świecie.
Na początek kilka informacji ogólnych o trasach w regionie:
- Inka Trail to najbardziej znana, zwykle czterodniowa trasa prowadząca z Piskachuco do Machu Picchu. Wymaga rezerwacji kilka miesięcy wcześniej, uzyskania zezwolenia oraz wynajęcia przewodnika, co wiąże się z kosztami przekraczającymi 100 USD.
- Salkantay uchodzi za najpiękniejszą trasę. To kilkudniowy szlak biegnący wzdłuż ośnieżonych szczytów, kanionów, dzikich wodospadów, przez dżunglę oraz oddalone od cywilizacji małe wioski. Pozwala na podziwianie przyrody i wiosek rozrzuconych wzdłuż trasy. W swojej długiej wersji może prowadzić do Machu Picchu, a to wszystko bez dodatkowych opłat i pozwoleń. Niestety, trasa jest mocno oblegana przez turystów.
- Szlak Ausangate to trekking po rejonach odległych od cywilizacji, obfitujący w przepiękne krajobrazy. Nie jest tak popularny jak Salkantay. Prowadzi na wysokości 4000 m n.p.m. i obejmuje najwyższą w regionie Cuzco górę Ausangate (6372 m n.p.m.). Najwyższe położenie trekkingu zwykle dochodzi do 5100 m.
- Trek Choquequirao prowadzi przez fantastyczne, rzadko odwiedzane przez turystów ruiny inkaskiego miasta Choquequirao, miejscowości Marampata, Yanama oraz przełęcz Arba Mariano Llamocca (4643 m). To właśnie temu trekkingowi poświęcimy większość naszego wpisu.
- Vinicunca i Tęczowa Góra to obowiązkowy punkt programu większości wycieczek zaraz po Machu Picchu. Zwykle obejmują dojazd z Cusco i około dwugodzinne podejście szeroką drogą na wysokość 5200 m. Nasz lider opisał to miejsce jako „Morskie Oko 2.0”.
Tras jest tak dużo i mają tak wiele modyfikacji, że praktycznie każde biuro może zaproponować inną. W tym poście skupię się na treku Choquequirao. Pominę szczegóły trasy, gdyż ustalą je wasi przewodnicy. W naszym przypadku był to „Peru Adventure Trek”.
Wyprawa
Wyprawa zaczęła się od wyjazdu z Cuzco około 4 rano. Biorąc pod uwagę, że do hotelu przyjechaliśmy dzień wcześniej późnym wieczorem, a o 20.00 mieliśmy przeciągającą się odprawę, trudno było nazwać nasze nastroje optymistycznymi.
Warto zaznaczyć, że Cuzco leży na wysokości 3350 m n.p.m. Po przylocie z nadmorskiej Limy mało który turysta nie odczuwa skutków zmiany wysokości. Zmęczenie, zaburzenia snu, ból głowy i nudności to dość powszechne objawy, które nie powinny odebrać wam chęci zwiedzania tego pięknego miasta i jego okolic.(tutaj więcej o chorobie wysokościowej)
Busem dotarliśmy po bezdrożach do miejscowości Cachora (2850 m). Tam powitaliśmy naszych opiekunów, przepakowaliśmy bagaże na konie i ruszyliśmy w góry. Nasza dziewięcioosobowa ekipa, oprócz polskiej liderki, liczyła siedmiu Peruwiańczyków: dwóch przewodników, dwóch kucharzy i troje tragarzy zajmujących się mułami. Trasa trwała osiem dni, liczyła około 80 km i obfitowała w fantastyczne widoki, liczne podejścia, kaniony, wodospady oraz miniaturowe wioski. Przede wszystkim jednak w ruiny pozostawione przez Inków, z Choquequirao na czele.
Część Andów, po której chodziliśmy, to Kordyliera Biała – stosunkowo młode góry w regionie aktywnym sejsmicznie. Wyglądają inaczej niż te znane z Europy. Nachylenia stoków są bardziej strome, wąwozy głębsze, a grunt mocno niestabilny. Wędrując po nich, napotkaliśmy liczne osuwiska. Peruwiańczycy przyzwyczaili się do szlaków i dróg utworzonych na nowo powstałym osuwisku. Dla nas takie widoki to dodatkowy dreszczyk emocji.
W czasie trekkingu spaliśmy na niewielkich polach namiotowych rozrzuconych po górach, zwykle z dostępem do bieżącej wody z gór, ale bez prądu. Zasięg sieci komórkowej straciliśmy już pierwszego dnia. Ciepła woda to dodatkowy luksus dostępny tylko na niektórych kempingach. Podobnie WiFi było rzadkością. Wykupienie usługi „ciepłej wody i połączenia WiFi” nie zawsze gwarantowało sukces – woda bywała „nie lodowata”, a wysłanie czegoś więcej niż wiadomości tekstowej mogło się nie udać.
Największa atrakcja: Park Narodowy i Ruiny Choquequirao
Kilka zdań o historii Choquequirao: to miasto zbudowane pomiędzy XV a XVI wiekiem, będąca częścią Imperium Inków. Założycielem był Pachacuti (ten sam, dla którego miało być wybudowane Machu Picchu), a rozbudował ją jego syn Tupac. Była ważnym ośrodkiem administracyjnym i gospodarczym, z miejscami rytualnymi poświęconymi Inti (Bogu Słońca), bóstwom gór, ziemi i wody. Obejmuje rezydencje administratorów, domy rzemieślników, magazyny i tarasy rolnicze. Odkrywcy z 1909 roku pomylili ją z mitycznym miastem El Dorado. Choquequirao było jednym z ostatnich bastionów oporu przed Hiszpanami i prawdopodobnie schronieniem Syna Słońca (Manco Inca Yupanqui).
Co można obejrzeć?
Przy głównym placu znajdują się najlepiej zachowane budynki – w tym świątynia i rezydencja królewska. Dla nas najciekawsze były budowle związane z agrokulturą: tarasy służące jako pola uprawne oraz akwedukty wykorzystujące wodę ze śniegów szczytu. To imponujący przykład inżynierii Inków, którzy potrafili przystosować surowe warunki gór do potrzeb rolniczych. Na terenie znajdują się także kamienne mury i liczne świątynie bogów Słońca, Ziemi i Wody.
Jedną z największych atrakcji Choquequirao są białe lamy. Kiedy przewodnik zaproponował, że chętni mogą iść z nim, aby je zobaczyć, większość zaczęła rozglądać się za zwierzętami. Okazało się jednak, że chodziło o sylwetki ułożone z białych kamieni w skalnych murach tarasów, przypominających olbrzymie schody. Wyprawa do lam to godzinne zejście stromą ścieżką, a później strome podejście na taras widokowy, z którego lamy prezentują się najlepiej. Po obejrzeniu trzeba jeszcze wrócić, wspinając się ostro pod górę.
Archeolodzy uważają, że powierzchnia Choquequirao jest porównywalna z Machu Picchu, ale tylko 40% ruin jest obecnie widoczna. Większa część jest nadal porośnięta bujną roślinnością.
Machu Picchu to tylko jedno z wielu inkaskich miast zagubionych w peruwiańskiej dżungli. Choquequirao, oddalone o dwa dni pieszej drogi od cywilizacji, nigdy nie stanie się tak popularne, i na tym polega jego największy urok. Plany uruchomienia kolejki gondolowej dla turystów najprawdopodobniej ugrzęzły na dobre.
Wioski i lokalne życie
Po drodze mijaliśmy miniaturowe wioski złożone z kilku domów, przy których często były kempingi. Największa osada na trasie to Marampata. Tu, oprócz domów mieszkalnych, było kilka sklepów i gospodarstw przypominających naszą agroturystykę z lat 80. Przewodnik pokazywał nam fragmenty starej inkaskiej drogi, historyczne mosty i zagubione w dżungli ruiny, których nikt nawet nie próbował odsłonić. Tylko najbardziej okazałe zabytki doczekały się wyeksponowania.
Liście koki
Żucie liści koki budzi wiele emocji, głównie z powodu skojarzeń z kokainą. Muszę jednak trochę rozczarować – liście koki praktycznie nie pobudzają. Podnoszą ciśnienie krwi, rozszerzają oskrzela i dzięki temu łagodzą objawy choroby wysokościowej. Wyglądem przypominają nasze liście laurowe, mają niezbyt przyjemny smak, a przy żuciu wydzielają nieprzyjemny zapach. Są popularne wśród Peruwiańczyków i można je kupić na większości targowisk. Jeśli nie chcecie ich żuć, możecie spróbować mate de coca, czyli naparu przypominającego w smaku zieloną herbatę. Liści koki nie wolno jednak wwozić do Europy.
Aklimatyzacja do wysokości.
Nasza wyprawa obejmowała nie tylko trekking po malowniczych górach Peru, ale także atak szczytowy na wulkan Chachani (6057 m), o którym opowiem w osobnym poście. Aby przygotować się na tę wysokość, ważna była odpowiednia aklimatyzacja. Wspinaczki i zejścia ze zboczy powyżej 4000 m n.p.m. stanowiły świetne wprowadzenie, ale wejście na przełęcz Arba Mariano Llamocca (4643 m) okazało się doskonałym uzupełnieniem.
Z dumą możemy powiedzieć, że zdobycie Tęczowej Góry (5200 m) kilka dni później nie przysporzyło nam większych trudności. W praktyce jednak rzeczywistość była bardziej wymagająca: jednego z członków ekipy dopadła kilkudniowa i męcząca biegunka, innego – uporczywe wymioty, a niemal wszyscy zmagaliśmy się z osłabieniem i złym samopoczuciem na dużych wysokościach. Zmęczenie, zawroty głowy i spadek energii były nieodłączną częścią tej przygody. Żucie liści koki i duża ilość płynów zmniejszały dolegliwości tylko nieznacznie.
Jedną z ostatnich atrakcji był nocleg na plantacji kawy. Tuż obok naszego kempingu zaproszono nas na prezentację tradycyjnego sposobu przygotowywania ulubionego napoju Peruwiańczyków. Począwszy od zbierania, przez suszenie, pozbywanie się łusek, aż po palenie i mielenie. Prezentacja zakończyła się degustacją kawy i zachętą do zakupu lokalnych produktów. Typowo parzy się tu bardzo mocną zmieloną kawę, a później dolewa wodę według własnego uznania.
Trekking zakończyliśmy w miejscowości Totora. Tu już była cywilizacja: sieć elektryczna, asfaltowa droga i gabinet lekarski.
Nasz trekking ostatecznie zakończył się wyprawą busem do Santa Teresa. To już całkiem duża miejscowość z hotelami, rynkiem i sklepami. Atrakcją, która nas tu ściągnęła, były gorące źródła. Kompleks kilku basenów prezentował się całkiem okazale. W Europie mógłbym sypać uwagami o jego niedostatkach, ale po ponad tygodniu bez ciepłej wody był to fantastyczny odpoczynek. Z ostatniego biwaku pojechaliśmy do Hydroelectrica busem. Przed nami była droga do Aguas Calientes i Machu Picchu.
Dla tych, którzy chcą wyruszyć samodzielnie
Choquequirao można zwiedzić w trakcie 3-5 dniowej wycieczki i wrócić do miejsca wymarszu, albo pójść w kierunku Machu Picchu, wydłużając trekking do 7-8 dni. Dojście do ruin zajmuje około 2 dni, do tego trzeba dołączyć zwiedzanie i powrót.
Najlepszy opis pokonania tej trasy samodzielnie znalazłem tutaj.
Największe wyzwania samodzielnego trekkingu:
- brak zasięgu sieci komórkowej,
- praktycznie brak oznakowań na szlaku,
- duże przewyższenia i strome stoki,
- znaczne różnice temperatur w ciągu dnia i nocy (od 30°C do 0°C),
- dotkliwie gryzące owady,
- brak możliwości wcześniejszej rezerwacji noclegów.
Samodzielne pokonanie tej trasy zostawiłbym tylko doświadczonym podróżnikom znającym hiszpański. Językiem najczęściej spotykanym jest keczua (hiszp. quechua), więc znajomość hiszpańskiego też nie gwarantuje sukcesu w porozumiewaniu się. W ciągu 8 dni spotkaliśmy tylko dwie osoby, które pokusiły się o samodzielną wędrówkę. Dla uściślenia, były to jedyne dwie osoby, jakie spotkaliśmy na szlaku przez osiem dni. Kontakt z innymi turystami mieliśmy tylko na biwakach.
Największe atrakcje:
- fantastyczna przyroda i niesamowite widoki,
- brak innych turystów,
- zwiedzanie zabytkowych budowli, które są dopiero odkrywane,
- odcięcie od pędzącego świata i przeniesienie do innego wymiaru.
Ku przestrodze o insektach
Meszki z peruwiańskiej dżungli są bardzo dokuczliwe. Praktycznie ich nie widać i nie słychać. Atakują nawet przy wietrze i chłodzie. Świąd po ugryzieniu jest dotkliwy i trwa kilka dni. Najczęściej można je spotkać w zacienionych i wilgotnych miejscach. Smarujcie się repelentami z wysokim stężeniem DEET, nawet kilka razy dziennie. W przeciwnym razie będziecie skupieni tylko na tym, czy już się zacząć drapać, czy jeszcze trochę wytrzymacie 🙂
Kiedy jechać?
Najlepszy czas na podróż do Peru to nasze lato, czyli peruwiańska zima. Wówczas dni są krótsze i chłodniejsze, ale niemal bezdeszczowe, co sprawia, że warunki do trekkingu są bardzo sprzyjające. Andy przyciągają jednak miłośników górskich wędrówek przez cały rok, więc można odwiedzać je o każdej porze.
Podsumowanie
Jeśli marzysz o górskich wędrówkach, Andy i Peru powinny koniecznie znaleźć się na Twojej liście podróży. Krajobrazy są tutaj naprawdę piękne. Trzeba jednak pamiętać, że peruwiańskie szlaki są wymagające – często słabo oznakowane, o stromych stokach, ze znacznymi różnicami temperatur między dniem a nocą. Dodatkowo wysokość nad poziomem morza może prowadzić do wyczerpania i wpływać na samopoczucie.
Przygotuj się na to, że przez wiele dni możesz nie spotkać innych turystów, a brak zasięgu komórkowego sprawia, że podróżowanie na własną rękę wymaga odpowiedniego przygotowania. Jeśli jednak zdecydujesz się na tę przygodę i przetrwasz ataki lokalnych owadów, na pewno będziesz zachwycony!
1 thought on “Trekking w Peru, okolice Cuzco i Choquequirao”